Wiosna dzieje się w przyrodzie już od jakiegoś czasu
Obserwuję z zachwytem pojawiąjące się pąki na drzewach, pierwsze kwiatki rozkwitające między źdźbłami trawy i motyle cytrynki pojawiające się znienacka przed oczami. Czuję zapach odradzającego się runa leśnego. Zachwyca mnie też radosny świergot ptaków cieszących się na coraz to cieplejsze dni. I jeszcze słońce, coraz cieplejsze, jakby coraz jaśniejsze i weselsze.
Wiosna kojarzy mi się z radością i nadzieją, z nowym życiem, z czymś, co dopiero ma swój początek ale będzie się rozwijać, dojrzewać, napełniać aż osiągnie pełnię. Wiosna dzieje się pomimo wszystko. Pomimo wydarzeń na świecie, pomimo tego, co dzieje się obok nas, pomimo tego, co dzieje się w nas samych. Jakby nieczuła na zdarzenia. Jakby nieczuła na nasze szczęście i nieszczęście. W zgodzie z Matką Naturą.
Zazdroszczę jej tego
Zazdroszczę jej, że nie wycofuje się z powodu niesprzyjających okoliczności. Nie mówi sobie: nie w tym momencie, może później, bo… i tu wynajduje jakąś przeszkodę. Że nie zwleka, bo jutro, to może będzie lepszy czas niż dzisiaj. Jakby „jutro” dawało większą nadzieję na dokonanie się czegoś, niż „dzisiaj”. Zazdroszczę jej tego, że kiedy przychodzi na nią czas, to ona zwyczajnie jest. Bez wysiłku i bez marudzenia.
Ja tak nie mam
Od jakiegoś czasu nie pracuję na etacie, odpoczywam, nabieram dystansu do tego, czym zajmowałam się jeszcze kilka miesięcy temu, uspokajam i wyciszam umysł. Uczę się nowych rzeczy, dużo czytam i zajmuję się tym, co sprawia mi przyjemność. Szukam w tym innego spojrzenia na życie, na ludzi, szukam czegoś innego w sobie. Mam wielkie pragnienie zacząć od nowa. Zacząć spełniać się w czymś innym niż do tej pory. Myśląc o tym czuję ekscytację i zaciekawienie. Czuję też, że to się już dzieje. Z przyjemnością odkrywam w sobie nowe możliwości i planuję, jak je wykorzystać. I co rusz dokładam do tych planów coś nowego, i co rusz mój plan się rozciąga i poszerza. Mnożą się też pomysły, które wkładam do szufladki: muszę to dokładanie przemyśleć.
Wprawdzie idę małymi kroczkami do przodu, widzę pierwsze efekty i cieszę się nimi. Często jednak odczuwam coś, co mogłabym nazwać sabotowaniem samej siebie. Wygląda to tak, jakby coś mówiło mi: nie zajmuj się tym teraz, to nie jest dobry moment. Albo: zacznij to robić jutro z samego rana, bo dzisiaj jest już za późno. Albo: nie mam dzisiaj weny, nie będę mogła się skupić. Odkładanie na potem. Jest jak spieranie się umysłu z wewnętrznym przekonaniem, jak przeciąganie liny między myślami a uczuciem. Kto wygra.
Tak było z tym wpisem
A właściwie z tym, który miałam w planie. Swój ostatni wpis zrobiłam 22 marca 2023r. Planowałam, że kolejny zrobię w ciągu dwóch tygodni. Ale ciągle to odsuwałam. Nawet nie potrafię powiedzieć, z jakiego konkretnego powodu. Powodów było dużo i to zupełnie nieważnych. Aż wczoraj wieczorem przyszło do mnie takie „wiosenne przebudzenie”. Że przyszedł czas aby (w końcu) zrobić wpis na bloga. Że bez względu na okoliczności i bez względu na rzeczy, które będą mi się wydawać ciekawsze do zrobienia – usiądę i napiszę ten tekst. Że dojrzałam do niego i że on chce być już napisany. Że czuję go i jak usiądę do pisania, to on po prostu popłynie.
Nie jest to tekst na temat, jaki planowałam, a tekst o tym, jak czasami bardzo mi się nie chce
A kiedy dzisiaj po porannej jodze siadłam do pisania, a za oknem usłyszałam świergot ptaków i zobaczyłam radośnie świecące słońce, które pięknie błyszczało nad kwitnącą mirabelką, to pomyślałam o wiośnie. Jaka jest piękna. I pozazdrościłam jej, że nie szuka wymówek, że nie marudzi.
Że jest.
Po prostu.
Naturalnie.